Proof of Destruction

Dobre pół roku zbierałem się żeby uporządkować kolekcję kaset na ZX Spectrum. 60 sztuk w różnym stanie leżało w kuchni na parapecie i czekało zmiłowania. To tak zwane taśmy „drugiej szansy”; walczyłem z nimi przy okazji innych porządków i mimo starań nie udało mi się wczytać ani jednej. Trochę w tym wina magnetofonu. Było nie było swoje odsłużył. Sprzęt przywiozłem z wyprawy po Anglii jeszcze w latach 90 i stanowił jeden z pierwszych nabytków retro w zbiorach (cały funt na pchlim targu). Sytuacja z zalegającymi kuchnię kasetami trwałaby pewnie nadal, gdyby nie dość spontaniczny zakup szarego Spectrum +2. Maszyna była w tak pięknym stanie, że nie mogłem się oprzeć. No i ten wbudowany magnetofon…

68-POD splash
P.O.D. loading screen, ZX Spectrum

Pierwsze taśmy z kuchennego stosu poszły do czytnika i od razu zanotowałem pierwsze sukcesy. Nawet głowicy nie trzeba było regulować. Wpadłem w uzależniający ciąg zaczytaj-uruchom-skasuj-odhacz jako sprawną-bierz się za kolejną i tak mijała kaseta za kasetą, a ja systematycznie zbliżałem się do końca pracy kiedy ekran rozbłysnął startową grafiką do P.O.D. – skromnej, niepozornej produkcji wydanej w 1987 roku przez Mastertronic. Nie wiem czy zadziałała okładka: intrygująca (i niepokojąca nieco), czy kolory falujące efektami na wzór małego Atari, dość że nacisnąłem przycisk joysticka i chwilę później siedziałem zatopiony po czubki uszu w akcji.

Mała dygresja: Spectrum i akcja niekoniecznie idą ramię w ramię. Owszem, prawie każdy hit z automatów był z większym lub mniejszym sukcesem portowany na angielską platformę, ale rzadko kiedy udawało się oddać dynamikę oryginalnych tytułów. Moc nie ta, sprzętowe wsparcie przesuwania ekranu nie istniało, no i terminy produkcji zwyczajowo nierealistycznie skrócone, byleby tylko wydać, sprzedać i zabrać się za kolejną grę. Zdarzały się, w drodze wyjątku, znakomitości jak Penetrator, Green Beret i Commando, które mimo zauważalnych różnic w wykonaniu próbowały przynajmniej oddać ducha oryginałów, ale na każdą taką produkcję przypadało dziesięć Nemesis’ów, Street Fighterów i Kung Fu Masterów (dla niewtajemniczonych: potworków za które ktoś na pewno cierpi w czyściu). Prawdziwie ostrej, szybkiej i bezkompromisowej rozwałki należało szukać na konkurencyjnym C64 albo w starych projektach Atari XL (Centipede, Defender). P.O.D. na tym tle jest ogromnym zaskoczeniem, zupełnie jakby pochodził z innej epoki i innej platformy.

68-POD ZX gameplay
P.O.D. gameplay, ZX Spectrum

P.O.D. to skrót od Proof of Destruction. Zgodnie z nazwą gra koncentruje się na nieskrępowanym niszczeniu, systemowo rezygnując ze wszystkiego co mogłoby odciągać uwagę od głównego celu. Grafika, mimo że bardzo estetyczna, zasługuje na nagrodę za skrajny minimalizm; brak tu opowiadania historii, nawet tło to tylko pulsujące rytmicznie kolory, potężnie hipnotyzujące i wprowadzające w stan euforycznego amoku. Sądząc po instrukcji, żaden z tych zabiegów nie wziął się z przypadku; sam autor w opisie gameplaya podkreśla: “Żadnej pretensjonalnej historii. Strategia? Daj spokój, po prostu nie stój za długo w jednym miejscu!”. Jednym słowem: strzelamy, strzelamy, unikamy poruszających się w różnych układach przeciwników, znowu strzelamy i staramy się nie dać strącić. Satysfakcja z rozstrzeliwania nadlatujących obiektów przywołuje najlepsze klasyki gatunku, nieodmiennie kojarząc się z Geometry Wars. Nawet moment śmierci serwuje potężną dawkę adrenaliny. Czysty narkotyk.

P.O.D. jest świetny, ale nie rozpisywałbym się tak nadmiernie, gdyby nie związana z nim ciekawostka. Grając otóż miałem podskórne wrażenie, że gdzieś już to wszytko widziałem. Coś niepokojąco podobne, a jednak różne (i nie chodziło w tym przypadku o Gridrunnera, który zresztą jest naturalnym punktem odniesienia do P.O.D.). Od skojarzenia do skojarzenia, od nazwiska na okładce do wikipedii i nagle wszystko ułożyło się w spójną całość. Autorem P.O.D. jest Shaun Southern, programista, który przez długi czas związany był z komputerami spod znaku C= a później współprowadził firmę skupiającą się na amigowych i PC-towych samochodówkach. Nazwisko może większości z Was niewiele mówić, ale nazwa firmy powinna rozbudzić ciekawość byłych amigowców. Chodzi o Magnetic Fields, prowadzonej we współpracy z grafikiem i projektantem Andrew Morrisem, której to zawdzięczamy Super Cars i Lotus Turbo Esprit, z pamiętną częścią drugą na czele. Shaun, co doskonale widać przeglądając jego dzieła, był nieodmiennie wierny dwóm ideom, mocno definiującym całość jego twórczości. Pierwsza z nich to wyścigi na split-screenie. Druga to kratki. Poczynając od fenomenalnego Trailblazera (1985), P.O.D. (1986), Cosmic Causeway (1987) aż po serię Lotus, wszędzie widzimy trasy składające się z naprzemiennie kolorowanych pól, które przesuwając się tworzą iluzję pędu i szalonej dynamiki. Zawsze doskonale zoptymalizowane, gry Magnetic Fields przyciągały czystym gameplayem, znakomitym sterowaniem i energią będącą poza zasięgiem konkurencji.

68-POD mix
Porównanie: Trailblazer (Atari XL) po lewej i Lotus 3 (Amiga) po prawej

Pewnie niektórzy już się domyślili do czego zmierzam. W najbardziej chyba znanej amigowej grze o samochodach: Lotus Turbo Esprit 2 (dodałbym jeszcze, że genialnej do granic absurdu, ale to akurat wszyscy wiedzą i bez moich podpowiedzi), dostęp do kolejnych tras umożliwiały kody wpisywane na ekranie menu startowego. Istniał też kod specjalny “DUX” pozwalający na uruchomienie ukrytej minigry będącej dokładnym portem jednej z pierwszych gier Shauna: Duckshot. Kolejna, trzecia odsłona słynnej serii wyścigów również mogła poszczycić się podobnym easter eggiem. Wpisanie “CU AMIGA” dawało dostęp do P.O.D., tym razem jednak w znacznie rozbudowanej graficznie i jeszcze bardziej spektakularnej wersji. Zagrywałem się w nią w latach 90 i uważałem, że to jeden z lepszych amigowych tytułów arcade, tym bardziej wstyd, że nie skojarzyłem od razu powiązania. Albo się starzeję, albo te ćwierć wieku czasu, który upłynął jednak robi swoje.

Bardzo polecam zarówno P.O.D. jak i inne tytuły, które wyszły spod ręki Shauna Southerna. Kikstart, Trailblazer, Lotus nie starzeją się mimo upływu lat. To doskonale zaprojektowane gry, odchudzone z bajerów i skupione na dostarczaniu czystej adrenaliny, co w przypadku komputerowego retro z lat 80 stanowi wyjątek. Chlubny.

2 uwagi do wpisu “Proof of Destruction

  1. Spojrzałem dzisiaj na relacje z E3 i oprócz The Last Guardian nic mnie tam w sumie nie zainteresowało. Przypomniałem sobie przy okazji o jednym z moich ulubionych blogów growych, niestety nieaktywnym od dłuższego czasu. Wchodzę na myheadisretro i niespodzianka! Dzisiaj P.O.D. Nie grałem, tak jak w wiele gier które opisujesz, ale jak zawsze czyta się wybornie. I jest coś takiego w tych starociach, taka pierwotna energia wyobraźni (heh!), która mi się udziela, inspiruje, nakręca i pomaga przetrwać kolejny dzień w pracy. 😉

    Czekam z niecierpliwością na kolejne wpisy. Niech wgrywają się bezproblemowo!

Dodaj komentarz